Pierwsza w nocy, a ja dopiero skończyłam pracę. No cóż, gdzieś przeczytałam, że wejście na Batur jest na tyle lajtowe, że nie trzeba mieć nawet odpowiednich butów. Zaczęłam się szykować. Dwa duże bintangi i woda do plecaka.
– Fuck – Powiedziałam sama do siebie widząc zepsutą ładowarkę. Kabel był totalnie rozjebany. Opaska na głowę, top, szorty i vansy. Za godzinę miał przyjechać Ariawan, mój kierowca.
Tak wyglądały moje przygotowania do wejścia na czynny wulkan. Wysokość? 1717 m n.p.m. Kierowca przyjechał po mnie około 2 w nocy. Kiedy mnie zobaczył zauważyłam, że coś jest nie tak. Zaskoczenie było wymalowane na jego twarzy.
– Masz kurtkę? – Odparł.
– Nie, chyba nie potrzebuję. Jedziemy. – Skwitowałam zadowolona.
– Może dam Ci swoją koszulkę? Będzie Ci zimno. – Drążył temat.
– Nie, nie trzeba.
Na miejsce jechaliśmy około godziny. Ariawan dla pewności pokazał mi jakieś odzienie, które wyciągnął ze swojego bagażnika. Znowu odmówiłam. Po chwili zniknął, aby pojawić się z przekąską i wodą.
– Dziękuję, nie trzeba było. Mam bintanga. – Odparłam.
Na zewnątrz panowała całkowita ciemność. Przewodnik wręczył mi latarkę.
– „Ale ekstra!” – Pomyślałam. Byłam przekonana, że będę tam włazić za ludźmi. Nie byłam też pewna ile wytrzyma moja bateria w telefonie, jeśli będę oświetlać sobie przy jego użyciu drogę.
Okazuje się, że rząd zapewnia darmowych przewodników dla wspinających się w nocy na wulkan. Niemniej jednak taki wysiłek wypada wynagrodzić dobrym napiwkiem.
Do tego samego przewodnika przydzielono również parę Hindusów. To była ich podróż poślubna. Już na samym początku zauważyłam wkurw naszego opiekuna. Droga asfaltowa. Myślę, trochę nudy. Świeżo poślubieni zaczęli zwalniać.
– „Wtf? Nawet nie wspinamy się jeszcze na wulkan” – Pomyślałam znowu. Nie minęło 10 minut laska zaniemogła.
– Dobra, krótka przerwa i idziemy dalej. – Powiedział przewodnik. Tego dnia dowiedziałam się, że Balijczycy nie znoszą Hindusów i nie warto ufać wszystkiemu, co przeczytasz w sieci.
– Znowu oni. Nigdy nie dają napiwków, zawsze marudzą, sprawiają problemy, nie obchodzi ich, że stale trzeba na nich czekać. – Biadolił. Po godzinie miałam go tylko dla siebie. Zostawił ich w połowie drogi.
Teraz wrócę do wpisu, w którym przeczytałam, że wejście na Batur jest bardzo lajtowe. Laska porównała to do spacerku po górach. NO NIE WIEM. W chuj turystów, którzy potykają się w ciemności. Zsuwające się kamienie. Od czasu do czasu wspinasz się po jakiejś skale. Po drodze było mi wręcz gorąco, ale na szczycie nieźle mnie wypizgało. Jak zwykle miałam farta. Przewodnicy zaprosili mnie do swojej chaty, w której przygotowywali posiłki dla turystów. Milion pytań na minutę. Niektóre się powtarzały. Wypiliśmy browary. Dostałam kurtkę od mojego nowego ziomeczka. Wschód słońca? Najpiękniejszy jaki w życiu widziałam. Ludzie na szczycie przeszczęśliwi. Zrobiliśmy sobie sesję z nowo poznanymi Balijczykami, przyrządziliśmy śniadanie na czynnym wulkanie. Ugotowali nawet jajka. W skrócie – jedno z fajniejszych doświadczeń w całym moim życiu.
Po wszystkim prawie zasnęłam w gorących źródłach, na które przyjechałam ujebana jak po kilku godzinach pracy w kopalni. Ariawan nalegał, żeby jeszcze trochę pozwiedzać. A po powrocie: Vansy do śmietnika, prysznic i sen przez kilkanaście
0 komentarzy