Do Singapuru leciałam z gorączką i kaszlem. Na lotnisku pojawiłam się tuż przed wylotem. Tego dnia rozważałam różne opcje: zakup lewej pieczątki, która przedłużyłaby mi wizę na Bali, lot powrotny tego samego dnia oraz pobyt w hotelu w okolicach lotniska bez zwiedzania. Na szczęście na żadne z powyższych się nie zdecydowałam.
Singapur jest świetną odskocznią od Bali. To chyba jeden z najlepszych wyborów na visa run. Z totalnego chaosu trafiasz do cywilizacji w najlepszym wydaniu. Wszystko jest zorganizowane, zautomatyzowane i nowoczesne. Lotniskowe procedury przechodzi się bez ingerencji człowieka. Wyjątek stanowi kontrola bezpieczeństwa. Śmieszne są zakazy, które widzi się dosłownie wszędzie. Wydaje mi się, że w strefie dla palących posadzili jakieś krzaki tylko po to, żeby w każdy z nich wetknąć zakaz siadania i zakaz rzucania kiepów. I tak palisz sobie fajkę w otoczeniu 8 zakazów.
Wielu myśli, że Singapur jest drogi. Tak, oczywiście. Jeśli chcesz się tam pobawić – możesz. Ale możesz też spać w „normalnym” hostelu czy hotelu i nie iść na zakupy do jednego z luksusowych sklepów. Większość fajnych rzeczy zobaczysz za darmo. Ja miałam taki spacer.
Na ulicach Singapuru każdy jest zajęty sobą (trochę jak w Polsce), nikt mnie nie zaczepiał. Mogłam się skupić wyłącznie na swoich myślach. Po powrocie na Bali przywitało mnie stado rozkrzyczanych GOJEKÓW, GRABÓW i innych taksówkarzy. Jednemu odpowiedziałam, że pochodzę z Indonezji. Szok i niedowierzanie było wymalowane na twarzy mojego o głowę niższego rozmówcy.
0 Comments