Myślą przewodnią tego tekstu, będzie bardzo krótka wypowiedź, zdanie, które napisałam wczoraj do Weroniki, aby podkreślić różnicę między ludźmi, wokół której ostatnio powędrowały moje myśli.
–Chodzi mi o to, że może i robi karierę, ale to nie jest kobieta, która sama wytycza jakieś zasady lub zmieniłaby coś na świecie, to raczej kobieta, która dostosowała się do tego, co ją otacza – brzmiała moja wiadomość. Po chwili doszłam do wniosku, że to co napisałam jest genialne i powinnam użyć tej wypowiedzi w jakimś tekście. Tak, Weronika jest jedną z osób, z którymi prowadzę najciekawsze rozmowy. Rozważamy świat, przeróżne zjawiska i zachowania. Kilka godzin temu w naszych konwersacjach pojawiła się polityka i kosmici. Wczoraj natomiast, kiedy oglądała „Ogniem i mieczem”, ja również włączyłam ten film, co doprowadziło mnie do Izabelli Scorupco. Zwyczajnie nie wiedziałam, co teraz robi i chciałam to sprawdzić. Jej profil na Instagramie był dla mnie istnym szokiem. Nie zauważyłam tam żadnego kija w dupie, które wystają z tyłków wielu polskich celebrytów, aczkolwiek pod tę kategorię bym jej nie podpięła, bo to już bardziej amerykańska aktorka. Widać, że wie, kim jest i w normalnym życiu nie odgrywa żadnej roli. Proszę Państwa, Isabella Scorupco, urodzona w Polsce, świeci swoim naturalnym światłem.
Jakiś czas temu na Bali spotkałam kobiety, które, chociaż powinny, nie wzbudziły we mnie ani zainteresowania, ani szacunku. Wręcz przeciwnie, ich obecność sprawiła, że czułam się smutna i przytłoczona. Nie robiłam tego umyślnie. Do każdego przez pierwszych 10 minut podchodzę z otwartą głową i jestem, lub nie, zainteresowana towarzystwem danej osoby. Tutaj próbowałam przez kilka godzin. Później, przez jakiś czas, zaprzątało to moje myśli i starałam się odnaleźć źródło tej niechęci. Przecież to było miłe spotkanie, więc dlaczego wzbudziło aż tyle negatywnych emocji? Dzisiaj to rozumiem i już mi to tak nie przeszkadza. Chodziło tu o pewną życiową desperację, którą wyczuwa się w trakcie rozmowy. Niby poruszasz wiele tematów, ale wciąż słyszysz tylko jedno zdanie: zrobiłam/zrobiłem już w życiu wszystko, co mi nakazano, ale wciąż efektem tego nie jest moje osobiste szczęście. Tutaj podkreślę, że w jakiś sposób to my wszyscy będziemy zagubieni, ale nie tak bardzo, jak w tym przypadku. Pewność siebie, a nawet osobowość, była tutaj udawana. Dotarło do mnie, że szukanie akceptacji może spowodować zawodowy i społeczny sukces, bo chcemy się podporządkować, spełnić wymogi, chcemy, aby ludzie postrzegali nas w jakiś konkretny sposób, a przecież tego oczekuje od nas system. Jednak aby to osiągnąć, musimy kawałek po kawałku oddawać fragmenty siebie. Rezygnujemy z tego, co w nas inne. Boimy się wyrazić swoją prawdziwą osobowość, a to w rezultacie odbiera nam spełnienie i satysfakcję z życia. Nie świecimy już swoim naturalnym światłem. Byłam przytłoczona, bo na dłuższą metę nie usiedzę zbyt długo w pokoju bez okien, przy lampce z czerwoną żarówką.
-Masz męża? – siedziałyśmy z moją przyjaciółką w barze z muzyką na żywo, kiedy pijana dziewczyna postanowiła do nas zagadać.
-Tak, jest z Brazylii.
-Nie lubię Brazylijczyków. Są bardzo dzicy – stwierdziła Australijka – moja przyjaciółka miała męża z Brazylii i wiecie co, pewnego dnia mówi do mnie, że kolega robił mu loda! Powiedziałam do niego, że jest gejem, na co on odpowiedział, że u nich w kraju to normalne – kontynuowała swoją przemowę.
-Tak, Brazylijczycy są dzicy. Pewnie dlatego nie jesteśmy już razem.
-Ale macie rozwód?
-Nie no, pobraliśmy się w Brazylii, więc to małżeństwo jest ważne w Brazylii. Nie wiem, czy w innych krajach ktoś będzie się tym przejmował. Tym bardziej w Rosji.
-Czyli możesz mieć też męża w Australii? – zapytała zdumiona dziewczyna
– Najlepiej po jednym z każdego kraju – potwierdziła moja przyjaciółka, a ja z uśmiechem na ustach sięgnęłam po piwo. Mimo że Australijczycy są bardziej otwarci niż większość narodowości tego świata, to i tak uwielbiam te momenty, kiedy nasz punkt widzenia na przeróżne sprawy szokuje tych normalnych ludzi. Zanim nasza rozmówczyni do nas podeszła, prowadziłyśmy dyskusję na temat tego, że chcemy poznać jakiegoś fajnego chłopaka z Australii i trochę zamieszać w naszym życiu. Po tym, jak w jednym z nich przez przypadek się zakochałam, na chwilę przestałam się z nimi umawiać. Mojej przyjaciółce zamarzył się nowy mąż, a mi kochanek. Wcale nie byłoby to trudne do zrealizowania, gdyby nie fakt, że za 4 dni miałam wylecieć z Bali na trzy miesiące, a chyba wszyscy wiedzą, że w Polsce trudno poznać kogoś z kraju kangurów, pająków i ludzi chodzących bez butów. Trudne do zrealizowania, ale czy niemożliwe? Dokładnie dzień później wykonałam zadanie. Po raz kolejny spotkałam boskiego przyjaciela mojego kochanka z Canggu. Tym razem w innych okolicznościach. Nasza pierwsza interakcja miała miejsce kilka tygodni wcześniej, kiedy wpadłam do ich willi z Teksańczykiem, aby uprawiać z nim seks.
-Ooooo – usłyszałam po wejściu szmer zachwytu.
-Też jestem z Canggu, ale przeprowadziłam się do Uluwatu – powiedziałam na przywitanie. Byliśmy w Uluwatu, a oni przyjechali w odwiedziny, więc już od progu miałam świadomość, że będę miała do czynienia z kompletnie innymi ludźmi. W mojej nowej dzielnicy wszyscy są dla siebie przesadnie mili. Machają ci na ulicy, po wejściu do klubu czy restauracji musisz przywitać się z każdym. Nie bywają aroganccy czy sarkastyczni, przez co ładowałam się w przedziwne sytuacje. Jeden chłopak obraził się na mnie na śmierć, bo nie przytuliłam go wchodząc na techno, co skutkowało tym, że musiałam wystosować długie przeprosiny za taką pierdołę. Rozdmuchał to do skali wymordowania mu rodziny. Poczułam się nieswojo, ale dałam mu to, czego oczekiwał, moją nieszczerą skruchę. DJ, z którym sypiam, nie odzywał się do mnie przez dwa miesiące, bo nie pojawiłam się na jego urodzinach. Innym razem poprosiłam kogoś o zmianę stolika, abyśmy mogły się dosiąść, a moi znajomi potępili mnie za to, że zamiast zaoferować obcej mi osobie, aby do nas dołączyła, skazałam ją na wygnanie. Mieszkam tam, więc oczekuje się ode mnie, że będę milsza, niż jestem, a i tak jestem milsza, niż byłam, dlatego nie jestem przekonana, czy zrealizuję ich marzenie. Nic nie irytuje mnie tak, jak rezygnacja z indywidualizmu dla dobra społeczności, dlatego życie w Uluwatu zaczęło mi w pewien sposób uwierać. Tak, po przejściu procesu integracji, który był jednym z najpiękniejszych okresów w moim życiu, zrozumiałam, że ci, którzy mieszkają od lat w Canggu są inteligentniejsi i ciekawsi. W Uluwatu jest zwyczajnie przyjemniej. Odpowiada mi ta życzliwość, ale nawet ona ma swoje granice. Ponadto, niezbyt często masz okazję wytężać swój umysł, aby odbyć ciekawą dyskusję. Wystarczy, że ładnie wyglądasz, uśmiechasz się i twierdzisz, że masz wszystko w dupie poza piciem piwa pod sklepem, ruchaniem i surfingiem. W moim przypadku trochę tak jest (poza surfingiem, moim hobby są tylko surferzy), ale nie wyrzeknę się swojej pasji oraz ciekawości świata i nowych doświadczeń. Nie przestanę mówić wprost, bo ktoś się na mnie obrazi i nie wyzbędę się sarkastycznego poczucia humoru, które tak lubię. Być może dlatego wyjechałam. Potrzebowałam przewietrzyć swój umysł, pomimo że wciąż czułam się dobrze, czegoś mi brakowało.
-Jesteś z Canggu, czy z Rosji? – w Canggu teraz tak zaczyna się każdą rozmowę, jeśli kogoś nie znasz, a może pochwalić się słowiańską urodą. Minister Turystyki Indonezji najprawdopodobniej nachlał się wódki z jakimś oligarchą, bo wyskoczył z pomysłem, aby moją starą dzielnicę nazwać „Nowa Moskwa”, co nie wiem, czy komukolwiek się spodobało poza wyimaginowanym nachlanym oligarchą.
-Jestem z Canggu i z Polski.
-Masz na myśli Moskwę.
-Wiesz, że nazywanie kogoś z Polski Rosjaninem może zostać uznane za obraźliwe?
-Wiem, przepraszam – otworzył ramiona mój rozmówca, bynajmniej nie mój nowy kochanek, aby mnie przytulić, a ja odwzajemniłam uścisk.
-To dobry chłopak – wskazał w kierunku Teksańczyka.
-Wszyscy wiemy, że to nie jest dobry chłopak, a ja nie jestem dobrą dziewczyną. Znamy się już prawie 4 lata.
-Ile tu mieszkasz?
-Ponad 5 lat
-Wcale tutaj nie mieszkasz – odezwał się z drugiego pokoju Teksańczyk. To chłopak, z którym świetnie się bawię, ale potrafimy się też posprzeczać o najbardziej absurdalną pierdolę, jak zapchanie kibla papierem toaletowym. Uwielbiam naszą toksyczną relację. Stanowi idealne dopełnienie tego, co udało mi się stworzyć w Canggu, czyli mój wyśniony model niemonogamicznej relacji, która opiera się na tym, że niczego od siebie nie oczekujemy, ale z drugiej strony, zawsze jesteśmy obecni w swoim życiu.
Jeden z moich kochanków jest absurdalnie czuły, miły, a na dodatek potrafi dużo załatwić na wyspie. Spotkania z nim przypominają te z komedii romantycznych, ale są dużo lepsze, bo w prawdziwym życiu nikt nie ma na tyle fantazji, aby coś takiego wymyślić. Mój drugi kochanek to uwielbiający mnie Hiszpan. Czasy, kiedy nieustannie się kłóciliśmy już dawno minęły i nasza relacja zmieniła się w bardzo racjonalną przyjaźń/miłość. Najbardziej lubię to, w jaki sposób na mnie patrzy. Postrzega mnie jako inteligentny i utalentowany ósmy cud świata, co mi bardzo schlebia. Prawi mi komplementy, ale bardziej widzę to w jego oczach, sposobie prowadzenia rozmowy, szacunku do mojej opinii na różne tematy oraz fakcie, że jestem jedyną kobietą, z którą mógłby mieć dzieci, jak sam raz stwierdził. Teksańczyk natomiast jest dla mnie dobrą zabawą, starciem trudnych charakterów osób o dość brawurowym usposobieniu, a wizualnie jest moją 10. Czuję się, jak ze starym przyjacielem, ale też chłopakiem, z którym relacja jest na tyle bliska, że mogę się na nim wyżyć. Myślę, że on sam ma podobnie, dlatego zawsze będziemy do siebie wracać. Na dodatek ma wielu przystojnych kolegów, których regularnie poznaję i już nie mam skrupułów, aby z niektórymi z nich się przespać. Ostatnio żartuję, że stało się to poniekąd moim hobby.
Jakiś czas temu wracałam z Canggu. Odwiedziłam nie jednego, a dwóch moich kochanków. W drodze powrotnej popłakałam się ze szczęścia. Doszłam do wniosku, że zbudowałam życie osobiste, o którym marzyłam. Nie, zbudowałam życie osobiste, które to przerasta. Nawet, jeśli wielu je krytykuje lub się z nim nie zgadza.
-Mieszkam. Dobra, idę do niego. Miło było poznać – odpowiedziałam na ten absurdalny zarzut i udałam się do sypialnim. Na kanapie zostawiłam wciąż zaintrygowanych moją osobą surferów, jak się później okazało – jednego z nich już wkrótce miałam lepiej poznać.
Tuż przed wyjazdem z Bali wytyczyłam sobie nowy cel. Zbudować idealną relację z kilkoma chłopakami, ale tym razem w Uluwatu. Początki bywają trudne, ale już znalazłam pierwszego kandydata. Wysoki brunet z Australii, surfer i fotograf, który mieszkał w Canggu, więc nie tylko świetnie wygląda, ale ma też coś do powiedzenia. Na dodatek nie przeszkadza mu, że jakaś pijana laska może wtargnąć do niego w środku nocy, aby zaspokoić swoje potrzeby. Robiłam tak wcześniej. Nie ma lepszej recepty na udaną imprezę. Możesz skupić się na tańcu, zamiast dekoncentrować tarłem, które odbywa się w balijskich, a szczególnie w uluwatiańskich klubach. Ignorujesz wszystkich zalotników, by nad ranem zawitać do swojego kochanka.
-Śpisz? – napisałam o trzeciej w nocy, ale odpisał rano.
-Przepraszam, spałem. Co słychać?
-To była moja ostatnia noc, więc pomyślałam, że chciałabym uprawiać seks.
-Trzeba było przyjechać i mnie obudzić haha.
-Nie znam cię jeszcze na tyle.
-Wyjechałaś już?
-Nie, mam lot o 19:00
-Moglibyśmy uprawiać seks zanim wyjedziesz, ale też pracuję od 15:00
Budowanie rzeczywistości, a tym bardziej życia według własnych potrzeb, jest możliwe i jest satysfakcjonujące. Co z tego, że będziesz żyć wymarzonym jestestwem kogoś innego (zwykle kogoś, kto tylko pokazuje, że jest idealnie, ale czy jest tak w rzeczywistości?), skoro w rezultacie rozwalisz swoją osobowość młotkiem na drobne kawałki. Chociaż nieustannie muszę powtarzać, że jestem inna i żeby mi nie doradzano, to i tak myślę, że warto.
Na zakończenie dodam cytat z mojej książki „Bali Tinder. Wolność i relacje”.
W życiu stosuję się do wszystkich rad, których udzielali mi mądrzejsi ode mnie. Taka rada przechodzi w mózgu przez mój prywatny translator, aby przetłumaczyć ją w odwrotny sposób. Na przykład: należy chodzić z obcymi do ich domów, bo z pewnością czeka tam dobra zabawa. Nigdy się nie zawiodłam, za co zawsze będę wdzięczna bardziej doświadczonym życiowo ludziom, którzy postanowili się o mnie zatroszczyć.
Kilka spraw organizacyjnych:
Mam w sprzedaży kilka ebooków i JESZCZE nie mam sklepu, więc proponuję następujące rozwiązanie:
Wpłacacie od 20 zł na: buycoffee.to/kasiapieluszka , a w treści wiadomości wpisujecie nazwę ebooka, którego chcecie zamówić. Jeśli nie będzie wiadomości – odczytuję to, jako zamówienie dotyczące ostatniej pozycji.
Dostępne ebooki:
-„my Polacy”
-„One way ticket”
-„Sztuka wyrywania – poradnik dla kobiet i mężczyzn”
Dziękuję za uwagę i dziękuję za czytanie!
0 Comments