Kobieta po pięćdziesiątce codziennie po przebudzeniu szła do tej samej pracy. Lata temu założyła niewielką restaurację z winem i pysznymi tostami tuż przy plaży w Portugalii. Nie był to żaden ekskluzywny lokal, ale zawsze miewała klientelę. Dopiero pandemia rozregulowała jej grafik. Zaczęło ubywać turystów i poczuła się nieswojo. W końcu musiała na chwilę zamknąć lokal. Mariza chciała zapobiegać rozprzestrzenianiu się wirusa. Kiedy już wreszcie mogła ponownie otworzyć restaurację maska i płyn do dezynfekcji były priorytetem. Niewielu ważyło się z nią w tej kwestii zadzierać.
– Mario Maskarina!! – Krzyknęła zza lady, kiedy u progu pojawiał się leciwy Włoch.
– Już, już Mariza. Tylko się nie denerwuj! Maskarina, Maskarina! – Odpowiedział. Spojrzał na mnie i zaczął się śmiać.
Siedziałam z lampką wina i czekałam na rozwój zdarzeń. W tym lokalu zawsze się coś działo. Mario po chwili przysiadł się do mojego stolika.
– Ach ta Mariza. Maskarina, Maskarina! Jak ona się denerwuje. Twarda kobieta. Nie przegadasz jej. Kiedyś próbowałem tu pracować. Przez cały dzień sprzątałem stoliki, pozamiatałem. Wiesz, co mi za to dała? Małą kawę! Taką malutką! Ciastka już nie dostałem!
– Jej lokal i jej zasady. Twarda sztuka. – Roześmiałam się.
– Co tam słychać w hostelu?
– A wczoraj była u nas policja.
– Policja? Znowu kogoś okradli?
– Nie, nie. Przyjechali, bo puszczaliśmy głośno muzykę.
– Już myślałem. Wszyscy wiedzą, kto to robi, ale nikt nic nie mówi. Uważasz na rzeczy tak jak Ci radziłem?
– Tak, wczoraj Irlandczyk dał mi kłódkę do szafki. Teraz wszystko jest zamknięte. To trochę dziwne, że nie zapewniają tego w recepcji.
– Tam kradnie jeden chłopak. Wszystko się zaczęło, kiedy tylko się pojawił. Wiesz, w Portugalii dostajesz nocleg w zamian za opiekę nad hostelem. Sprzątasz, przyjmujesz gości. Teraz tych wolontariuszy jest tam więcej niż samych klientów.
– No i na dodatek zachowują się, jakby miejsce należało do nich. Goście faktycznie mogą odczuć, że nie są u siebie.
– Bo to dzieciaki. Myślą, że potrafią, ale gówno wiedzą. – Włoch wyraził swoją dezaprobatę.
Hostelu pilnowało chyba 9 osób. Niektórzy wolontariusze byli bardzo sympatyczni, inni zarozumiali i trafił się nawet jakiś złodziej. W Portugalii to podobno norma. Niektórzy załatwiali sobie już transfery w kolejne miejsca. Obniżone koszty utrzymania obiektu z pewnością kalkulują się właścicielowi. Ja sama uważam, że to genialny pomysł. Robiłabym tylko lepszą weryfikację takich osób.
Według moich obliczeń opłata za nocleg zżera zdecydowaną część podróżniczego budżetu. W przypadku takiego wolontariatu macie dostęp do wygodnego łóżka, przestronnej kuchni, łazienek, często sprzętów do sportów wodnych. Pracy wcale nie ma dużo, więc spokojnie można cieszyć się urlopem.
Są jeszcze noclegi w namiocie, couchsurfing, podróżowanie vanem, samochodem, spanie u przyjaciół, co ja czasami praktykuję, ale mając na uwadze obowiązki gospodarzy i czyjąś przestrzeń osobistą moją wizytę ograniczam do minimum. Niektórzy nocują pod gołym niebem. Taką metodą po Portugalii podróżował między innymi Mario. Nie rozkładasz namiotu. To zbyt ryzykowne przy starciu z policją. Masz natomiast karimatę lub materac, śpiwór, poduszkę. Swoje rzeczy możesz przechować u właścicielki restauracji z pysznymi tostami, a prysznic weźmiesz w publicznej toalecie. Tych przy plażach nie brakuje.
Tu kwestia pieniędzy zostaje podważona. Podróżować można nawet z niewielką kwotą. Pytanie, czy jesteś w stanie zrezygnować ze swojego komfortu?
Na ulicach Barcelony panował mrok. Przy stacji metra siedział Włoch.
Książka w ręku, rolki w plecaku, czarne loki wystające spod śmiesznego szarego kapelusza i szeroki uśmiech. Czekał na kogoś. Ach tak, na mnie. Pewnie byłabym szybciej, gdybym wcześniej przez przypadek nie poszła w przeciwnym kierunku. Przywitałam się uściskiem. Zwinnie przeskoczyłam do kobiety, która siedziała obok.
– Corona! Dystans społeczny! – Usłyszałam. Kobieta była przerażona, ale zaczęła się śmiać.
– Przepraszam! Byłam pewna, że jesteście razem. Tito powiedział, że będzie z przyjaciółmi.
Przesiedliśmy się w inne miejsce. Ja piłam Sangrię, a on piwa. Nagle podeszło do nas dwóch czarnoskórych chłopaków. Jeden stanął z tyłu, drugi podszedł bezpośrednio do nas.
– Dajcie mi alkohol. – Powiedział, a Tito nie myśląc zbyt długo podał mu piwo.
– Nie chcę piwa. Chcę coś mocniejszego. – Spojrzał na moją butelkę Sangrity, a mi zrobiło się smutno.
– Nie zabieraj kobiecie wina. Masz piwo. – Włoch odwołał się do bycia dżentelmenem. Nasz rozmówca zawahał się, spojrzał na mnie, na piwo i zdecydował się je wziąć i odejść. My postanowiliśmy zmienić miejsce pobytu.
Z pobliskiego sklepu odebraliśmy już prawie martwego powerbanka. Zaczął padać deszcz. Szliśmy w mroku i w ulewie. Od czasu do czasu zaczepiali nas obcy ludzie. Stanęliśmy we wnęce, do której kilka minut później na pełnej kurwie wjechała rowero-riksza z roześmianym kierowcą i pasażerami z tyłu. Wymieniliśmy uprzejmości. Wkrótce ulewa ustała.
Niepewnie wyszliśmy na ulicę, aby złapać taksówkę. Pokazałam swój adres. Cali mokrzy wpadliśmy do luksusowego lobby hotelu, w którym spałam. Recepcjonista zlustrował nas wzrokiem.
– Znowu ta pijana młodzież. Po co obniżaliśmy ceny noclegów? – Pomyślał zapewne.
Początkowy plan zakładał, że Tito naładuje u mnie swój telefon i pojedzie do siebie. Nie minęło 5 minut, a moje pijackie instynkty wzięły górę. Rzuciłam się na niego jak lwica.
O 6 rano siedzieliśmy na balkonie. Opowiadał mi o swojej pracy neurochirurga w Anglii. Było to dość zabawne. Książka, rolki w plecaku, ten kapelusz i joint w ręce. Tak jak przypuszczałam bycie lekarzem było wpisane w tradycje rodzinne.
Poszliśmy spać. Niecałe dwa tygodnie później szliśmy ulicami Katanii, a on złapał mnie za rękę.
– To ile się znamy? – Roześmiałam się.
– To już całe dwa dni. – Odpowiedział.
Tego samego dnia poznałam jego brata, przyjaciół. Wyjechałam do Palermo zanim przedstawił mnie rodzicom.
0 Comments