Padał śnieg, chociaż był już prawie koniec marca. Zmarznięta stałam na dworcu i czekałam na swój pociąg. Jechałam do Warszawy, aby następnego dnia wsiąść do samolotu. Całe swoje życie spakowałam w jedną walizkę i plecak. Ja wkładałam, a mama wyciągała.
– Nie potrzebujesz tego. Po co Ci tyle butów? Nie tak, daj pomogę Ci.
– Nie mogę jej domknąć. Ja usiądę, a Ty spróbuj zapiąć zamek.
– Dobra, już prawie. – Moja mama zanosiła się śmiechem.
– Udało się! Teraz trzeba ją jakoś znieść na dół.
– Chodź się przytul. Chcę, żebyś leciała, ale będę się o Ciebie martwić. Będę do Ciebie dzwonić kilka razy dziennie.
– Mama, spokojnie, już wcześniej podróżowałam. Wszystko będzie dobrze. Poradzę sobie. Wiesz, że muszę to zrobić. Inaczej umrę w Polsce na depresję.
– Wiem i Cię wspieram. Po prostu się martwię.
W mojej głowie wirowało tyle myśli. Tydzień temu podjęłam decyzję o przeprowadzce na drugi koniec świata. 8 dni temu miałam chłopaka, kota, mieszkanie i codziennie wstawałam do pracy. W kilka godzin mój świat wywrócił się do góry nogami. Rozstania, śmierć bliskich osób, to nie tylko załamania psychiczne, ale również fizyczny ból, który przypomina zawał. Kiedy umarł mój tata budziłam się i nie mogłam złapać oddechu, chowałam się pod kołdrę, krzyczałam. Przez moment nie wiesz, gdzie jesteś, ani nawet kim jesteś, aby za chwilę wszystko do Ciebie dotarło. Przypomina to serię kopów w brzuch i w głowę. W moim przypadku po dwóch stratach i kolejnych rozstaniach trauma bardzo się nasiliła. Musiałam wyjechać. Zmienić całkowicie swoje życie, otoczenie, sposób myślenia. Nie było innego wyjścia.
Obudziłam się o 3 nad ranem w Warszawie. Właściwie prawie nie spałam. Przed wylotem musiałam ogarnąć pracę, żeby o nic się nie martwić. Na dworze było ciemno. Usiałam na parapecie i zapaliłam papierosa. Było cholernie zimno. Uświadomiłam sobie, że już za chwilę ten problem zniknie z mojego życia. Zawsze o tym marzyłam. Może okoliczności nie były najlepsze, ale w końcu zdecydowałam się wyjechać. Kilka dni wcześniej moi przyjaciele z niedowierzaniem przyjęli decyzję. Wiem, że mi przytakiwali, ale jednocześnie zdawałam sobie sprawę, że w głębi duszy wierzą, że wrócę. Dla mnie sprawa była jasna. W momencie kupna biletu Polska na zawsze przestała być moim domem. Niekurwaodwołalnie.
Wsiadłam do pierwszego samolotu i emocje wzięły górę. Zaczęłam płakać. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że już za chwilę spędzę najlepsze lata w swoim życiu. Dowiem się, że czułam się dziwnie w swoim kraju, bo nie był moim domem.
Zmieniałam swoje życie pod wpływem bardzo silnych emocji. Nazwałabym to konkretnym załamaniem nerwowym. Dzisiaj podróżowanie jest dla mnie czymś normalnym. Porównałabym to do przygotowania jajek na śniadanie. Nawet w czasie pandemii udało mi się przemierzyć kawałek świata. Wpis dedykuję wszystkim, którzy zastanawiają się czy spróbować.
0 Comments