Czy na Instagramie jestem sexy z premedytacją? Oczywiście.
A poza tym nie mam zamiaru wstydzić się swojego ciała czy naturalnego uroku. Jak wiecie lub nie, urodziłam się w małym mieście. I kiedy tylko skończyłam liceum, dosłownie zaraz po tym, jak usłyszałam ostatni szkolny dzwonek, spakowałam walizki i przeprowadziłam się do Wrocławia. Chociaż przez lato byłam sama w mieszkaniu, a większość studentów wróciła do swoich domów, więc o jakichkolwiek znajomych było trudno, byłam najszczęśliwszą osobą na świecie. Dosłownie – tak jak po przeprowadzce na Bali – chodziłam usatysfakcjonowana i nie czułam się samotna. Zresztą, szybko zaczęłam chodzić do klubów 😉
Czy w tym małym mieście miałam nieudane życie i narzekałam na brak przyjaciół? Absolutnie nie. Byłam „wychowywana” przez brata i trochę przez kuzyna (co możecie zauważyć w moim guście muzycznym), więc żyłam w klimacie bycia cool i lubianą. Bardzo łatwo przychodziła mi przyjaźń z chłopakami, co miało swoje konsekwencje. Już w szkole. Takie trywialne, głupie w moim odczuciu, pokazujące bezwzględność ludzkiej natury. Na przykład po pierwszej klasie liceum zmieniłam placówkę przez nienawiść, jaką odczuwała do mnie wychowawczyni. Tak, właśnie – moje problemy z „głupimi babami” zaczęły się już w szkole średniej, a nawet wcześniej. I nie potrafiłam zrozumieć dlaczego. Później, w nowej placówce edukacyjnej (a może raczej placówce przetrwania, która skutecznie wymiata z nas talenty i wrażliwość), potrafiłam usłyszeć od nauczycielki: „o, miss szkoły idzie”, a kilka lat wcześniej: „zamiast na konkurs z historii, zgłoś się na wybory piękności” – zgłosiłam się i nie wygrałam.
W podstawówce moje najlepsze przyjaciółki rozpuściły plotkę, że „puszczam się” ze starszymi chłopakami – a to byli po prostu moi kumple. To była moja pierwsza prawdziwa trauma (lekcja) w życiu, więc pamiętam ją bardzo dobrze. Wyobraźcie sobie, że macie kilkanaście lat, wracacie po chorobie do szkoły i nagle – bez żadnego powodu – tracicie najbliższych przyjaciół. Kiedy tylko otworzyłam drzwi do mojego domu, zaczęłam płakać, bo dopiero tam poczułam się na tyle bezpiecznie, by wyrazić swoje prawdziwe emocje. Na szczęście dostałam wsparcie od rodziców. Nie – nie poszli w moim imieniu do szkoły. Po prostu przypomnieli mi, jak wyjątkowa jestem. To pozwoliło mi szybko i sprytnie zażegnać kryzys. Bo słabi ludzie (może któraś z nich to czyta – nie będę się czuć z tego powodu źle, choć wróciłyśmy do przyjaźni bardzo szybko) muszą połączyć się w grupę, żeby zaszkodzić jednej, silnej osobie – nawet jeśli ta osoba dopiero się kształtuje.
Na studiach okazało się, że robię wrażenie na płci męskiej – i to nie jako koleżanka. Praktycznie od razu wpadłam w trzyletni związek, bo nie za bardzo wiedziałam, jak odmówić komuś, kto po dwóch tygodniach oznajmia, że mnie kocha. Szybko zaczęłam pozować fotografom (w ubraniach). Wtedy odkryłam, że wystarczy przybrać pozę i pozwolić, by zadziałała ta lekko elektryzująca aura. Właściwie, to sama zaczęłam ją dostrzegać. Pewnie wyrażam to w tańcu, podczas jazdy na skuterze, w chwilach, kiedy czuję się swobodnie i jestem naturalnie szczęśliwa. To wtedy przyciągam najwięcej uwagi. Jednak to nie jest mój sposób komunikacji, codzienna energia, ani zachowanie. Potrafię flirtować, ale wolę być bezpośrednia. Jednocześnie zdaję sobie sprawę z tego, że pomimo silnej osobowości, moja uroda jest raczej niewinna, zwiewna, a nawet mogę sprawiać wrażenie trochę „zaplątanej”. Może miałam taka być, a życie zweryfikowało mój charakter i drogę?
Na koniec dodam tylko, że może dlatego wiele osób dostrzega w moich treściach mocny feministyczny przekaz – bo ja naturalnie nigdy nie czułam się gorsza od mężczyzn. To właściwie oni stanowili środowisko, w którym czułam się swobodniej. Nawiązywanie kontaktu z drugą kobietą? Chyba po dziś dzień mam chwilowy dystans, zanim całkowicie się otworzę. Aczkolwiek mam naprawdę wspaniałe przyjaciółki. Wręcz wyjątkowe.






0 komentarzy